poniedziałek, 6 czerwca 2011

wiejsko sielsko czarodziejsko...

rzadko bywam na wsi, w zasadzie baaaaardzo rzadko, dokładniej to tak żeby pobyć i np. dotknąć krowę to byłam może z trzy razy w życiu, albo cztery :)a w maju miałam okazję spędzić na wsi weekend :)
nie było to typowe wiejskie gospodarstwo z hektarami, bydłem, trzodą itp. raczej wiejskie siedlisko do wypoczynku ale kury były!!! 


i jajko zniosły :))) znaczy się zniosła, jedna, skoro jedno jajko ;)


był stary domek

przy domu kwitła kalina, która w moich oczach stanowi nieodłączny element wiejskiego krajobrazu :)

była drewniana brama z zardzewiałą zasuwą


było dużo miejsca na rowerowe love :)


była stara stodoła, a na rogu stodoły wisiała nadszarpnięta zębem czasu podkowa


było zmurszałe drewno zapomnianych zabudowań gospodarczych


nie mogło zabraknąć zydelka :)


pod dachem domu mieszkała rodzina państwa Wróbel, którzy doczekali się licznego potomstwa i zasuwali wykonując 300% normy żeby wykarmić wrzeszczące wniebogłosy maleństwa

oto mamusia Wróblowa


i tatuś Wróbel


a to słodkie maleństwa

gdy zbliżał się któryś z rodziców szeroko otwierały dzióbki pokazując intensywnie zabarwione gardziołka żeby skusić karmiciela do wrzucenia tam smakołyków




a na czubku wysokiego drzewa tuż obok, drozd śpiewał specjalnie dla nas (jeśli to nie drozd to mnie poprawcie)

byli wypoczęci rodzice - pobyt na wsi im służy :)))


i brat się wyrwał z domu i pojechał z nami to mu portrecik strzeliłam, a co!


Mr Mąż dbał o nasze podniebienia bo sielskimi widokami najeść się niestety nie można :)

wieczorem odbył się przed stodołą spontaniczny pokaz kazaczoka w moim wykonaniu ;)))
może to efekt uboczny nałykania się świeżego powietrza w dużej dawce, mój organizm nie jest do niego przyzwyczajony bo w Zagłębiu Dąbrowskim chowany, a może to efekt zupełnie czego innego ;) nie ważne, najgorsze, że moje ukochane kwieciste gumiaczki zostały na wsi, stara jestem i mam sklerozę ;)


wypoczywało się cudownie

ale wszystko co dobre szybko się kończy, miasto wzywa!


p.s. a na koniec tylko dla odważnych i mało wrażliwych: w stodole pod stertą drewna tata odkrył ususzonego lisa, musiały belki przygnieść biedaka gdy skradał się nocą do kurnika i tak został na lata ku przestrodze dla innych cwaniaczków;

osoby wrażliwe proszone są usilnie o nie klikanie na zdjęcie, które jest poniżej bo się powiększy, a potem już nic nie poprawi wam nastroju


..............................................
i tym optymistycznym akcentem kończąc znikam do albumowych zajęć

dzięki za odwiedziny :)
SentiMenti

a w poprzednim poście było sentymentalnie

8 komentarzy :

  1. Ty to potrafisz zrobić relację ;-)

    OdpowiedzUsuń
  2. Cóż za reportaż! Boski. Spędziłam sporą część wczesnego dzieciństwa na wsi u dziadków i muszę przyznać, że z sentymentem wracam myślami do tego okresu. Może nie mieszkaliśmy "aż tak wiejsko=sielsko", ale krowy, świnie, kury znam:)
    Dzięki za relację

    OdpowiedzUsuń
  3. kochana świetna relacja,ale co tam wieś i kury.Jaki braaat! o.O :}

    OdpowiedzUsuń
  4. o jaka cudna opowieść. Chcę jeszcze i jeszcze i jeszcze! Kocham takie klimaty blisko natury. Zawsze wielce się jaram jak zobaczę jakiegoś dzikiego zwierza na żywo i potem wszyscy na mnie dziwnie patrzą bo ja latam jak szalona i wszystkim opowiadam z wypiekami na twarzy że widziałam prrrrrrrrawdziwą sarnę. Fakt że kiedys to przegiełam. Byłam w 7 miesiacu ciązy kiedy znaleźliśmy leżącą sarnę na naszej łące. Niewiele myśląc załadowaliśmy ją do samochodu (ja z tym wielkim brzuchem) do weterynarza a ta jak się zaczęła rzucać samochodzie. No ale dowieźliśmy ją. Trochę pożyła, polepszyło jej się ale okazało się że miała w mózgu jakiegoś pasożyta. No i stres czy ten pasożyt się przenosi czy nie... No ale było ok, sarnę dotykałam i nikt mi tego nie zabierze.

    OdpowiedzUsuń
  5. zazdroszczę takiej wycieczki! nawet nie wiesz, jak bardzo chciałabym się wyrwać z tych ogromnych Chin, choć na chwilę na taką wieś, gdzie kury i inne tego typu ;)) i jajka świeże, i grill... ochhhhh

    OdpowiedzUsuń
  6. Lisa nie ogladałam z bliska, ale reszta zachęcająca- az przez pół sekundy polubiłam wieś:-) bo ja jednak miastowa jestem, tęsknię za wsią tylko z powodu hałasu i upału betonowego.

    OdpowiedzUsuń
  7. Mnie to się marzy domek na wsi i własny ogródek, ale z ogrodnikiem w pakiecie ;)
    Widać, że świetnie się bawiliście!
    Na lisa nie klikałam, bo późną kolację jadłam, wolę nie ryzykować. Reszta zdjęć urocza!

    OdpowiedzUsuń